Najpierw włączcie sobie to:
Albo, jeśli kto ma konto, ze Spotifaja, a najlepiej z płyty.
A teraz dalsza część wpisu:
Powiem Wam, co takiego świetnego znajduję w fotografowaniu. Dajmy na to, zauważam z daleka ok. godziny 14 wielką kałużę na polu. Chmury układają się tego dnia znakomicie i wiem, że idzie na przymrozek. To sprawia, że widzę pod powiekami obraz tej kałuży i odbijającego się w niej wieczornego światła i chmur. Gdybym nie łaził z aparatem od lat, nie robił i nie oglądał zdjęć, nie wyobraziłbym sobie tego. A tak – nastawiam budzik na zachód słońca i sobie spokojnie pracuję.
Budzik dzwoni, więc wychodzę. Idę w stronę rzeczonej kałuży z aparatem i odpowiednim obiektywem, na wszelki wypadek jeszcze z tele, w razie gdyby pojawił się jakiś myszołów czy stado saren. Idę, idę, i co widzę? Na środku kałuży leży kra, a wiatr jest taki, że guzik się odbija. No nic, skoro już jestem, chodzę, patrzę, ustawiam kadr, fotografuję. Mam swoje zdjęcie. Jakieś tam. Inaczej to sobie wyobrażałem. Trudno, będzie na pamiątkę. I tak jest pięknie! Robię jeszcze kilka zdjęć z różnymi parametrami, z rozmyciem i bez.
Po chwili słońce zachodzi i horyzont z wolna nabrzmiewa niesamowitą czerwienią. Atmosfera nieziemska! Tego się nie spodziewałem, ale jestem nastrojony w 100% i wiem dokładnie, jak chcę to przedstawić. Działam jak w transie, zmuszając się do zachowania resztek wyrachowania, by dobrze ustawiać parametry.
I to jest właśnie ten stan! Jak trzymanie żagla na pełnym wietrze, gdy łódź pruje przed siebie.
Po drodze do domu znajduję jeszcze jedną kompozycję. Ale zakłócają ją zabudowania z jednej strony. Patrzę, widzę to inaczej. Wiem, co zrobię! Rozstawiam ponownie statyw i robię zdjęcia. Wracam. To nic, że będę pół godziny czyścił buty z błota, to nic, że będę musiał pracować do wieczora, żeby wyrobić się z pracowymi terminami. Nie mogę się doczekać, aż zrzucę zdjęcia na dysk.
Włączam „The Division Bell” Pink Floydów, bo wiem, że te zdjęcia będą miały właśnie takie brzmienie. Widzę obrazy na monitorze z nakładką mojej wyobraźni – wiem, jak mają wyglądać i zaczynam pracę. Siedzę, słucham, dopasowuję suwaki, retuszuję, aż to, co było do tej pory w głowie, mam przed sobą. I przez ten cały czas czuję czystą radość, zapominając o wszelkich problemach. Jeśli jeszcze zdjęcia spodobają się odbiorcom, to czym jest fotografia, jeśli nie czynieniem dobra ze światła? Nie mają znaczenia okresy przesytu, znudzenia, zniechęcenia. Liczą się takie właśnie chwile, takie dni jak dzisiaj.