Nastał czas pierwszej wyprawy rowerowej. Tutejsze lasy, głównie sosnowe, są dość rzadkie, lecz skrywają niemało tajemnic, przynajmniej dla mnie – mieszczucha pioniera. Spotkanie z naturą było znacznie bardziej przyjemne niż spotkania z ludźmi, ich wielkimi psami, płotami i tablicami z pełnymi nieprzyjaźni napisami, które popsuły mi wrażenia z tej wyprawy. Za to jezioro, o którym wszyscy w okolicy mówili mi, że „słabe”, okazało się piękne i dzikie. O jego „słabości” decydowała pewnie obecność tylko jednego ośrodka, czynnego wyłącznie w wakacje. Dla mnie taki stan rzeczy to wielka zaleta. I ptaki – takiego bogactwa gatunkowego nie widziałem jeszcze nigdy. Żurawie, o których pisałem poprzednio, skrywały się za wzgórzem. Po nich przyleciały na to miejsce łabędzie. Słyszałem mnóstwo ptasich głosów. I po raz pierwszy widziałem takie czarne jak wrony, a małe i ruchliwe jak sikorki. Ech, bardzo bym chciał rozpoznawać to wszystko. Może kiedyś…

Na razie… Ech, jak dobrze tu mieszkać!