Co tak naprawdę zestraja mnie z pejzażem i światem? Jest to nic innego, jak myślenie niewinne – patrzenie na wszystko tak, jakby było od zawsze, zastane, niestworzone i nienarodzone. Tak pewnie patrzy dziecko. Stodoła i jej czerwony dach stają się Zjawiskiem tylko wtedy, gdy po prostu są, wyrastają z krajobrazu. Gdy zaczynam myśleć o niej jako o czymś, co ktoś zbudował, odtwarzam strukturę, budowę, a już nie daj Boże koszta, oddzielam się, przestaję być kroplą w rzece, a staję się wioślarzem. Wędrują tylko nogi, a głowa kalkuluje. Złe przyzwyczajenie, wredny efekt uboczny bycia odpowiedzialnym, dorosłym człowiekiem.

Spojrzenie uniewinnia się czasem samo, gdy człowiek doświadcza wielu zupełnie nowych bodźców, których nie zdążył jeszcze zaszufladkować i przerobić na strawę dla kalkulacji. Na przykład podczas wypraw w dalekie kraje. Może dlatego przeżywamy je jako tak odświeżające i piękne?